Loża grozy
Parę słów o...Książkę tę znalazłem przypadkiem w jednej z wrocławskich bibliotek. Nie znając autora, oprócz skojarzenia z Frankiem Herbertem, autorem Diuny - uniwersum sci-fi, wziąłem książkę w ciemno. Jak to mam w zwyczaju nie czytałem także opisu zamieszczonego na tylnej okładce. Nie jest to może szczególnie ważne, ale dodatkowym atutem były brązowiejące kartki oraz zapach etylowaniliny.
Jak czuje się matka, która wracając z pogrzebu syna napotyka go oczekującego w domu?
Książka opowiada o David'zie Ashu'u badaczu zjawisk nadprzyrodzonych. Wezwany przez pastora wyrusza do już dawno zapomnianej przez świat miejscowości Sleath. Na miejscu poznaje Grace Lockwood córkę pastora, która przez resztę książki będzie podążać za nim jak dobry duch pomagając poznać genezę miejscowych osobliwości. Sleath ma swoje swoją historię i swoje tajemnice.
Ash jest herosem. Nie jest wszechwiedzący. Sprawia wrażenie westernowego cowboya swoim cynizmem i twardością, które po przyjeździe do Sleath zostaną poddane próbie. Kolorytu nadaje mu sceptyczne podejście co do zjawisk paranormalnych. Ash przez swoją dotychczasową pracę w instytucie zdemaskował wiele oszust mających na celu przynieść rozgłos, czy próbujących upokorzyć badaczy zjawisk paranormalnych w oczach publiki. Jednakże, nie tylko mieszkańcy sennego miasteczka trzymają swoje sekrety tuż przy sercu. Nie można uciekać wiecznie... Dawid przyjeżdżając do Sleath będzie zmuszony by stanąć twarzą w twarz z dręczącą go przeszłością.
Wraz z biegiem stron akcja nie zwalnia, wręcz przeciwnie przyśpiesza do zawrotnych prędkości. Morderstwa przybierają na ilości. Z dawno zamkniętej szkoły słuchać groteskowy hymn wyśpiewywany przez dzieci. Skrzypienie starego koła młyńskiego przypomina jęk torturowanego mężczyzny. Udręczone dusze budzą się ze snu. Wychodzą na jaw skrywane przez dziesiątki lat bluźnierstwa. Lokalnego pastora trawi pogłębiająca się choroba. Atmosfera, tak jak mgła gęstnieje wokół z pozoru niewinnej mieścinki.
Napięcie towarzyszące bohaterom powieści przypomina mi poniekąd tą z serii Silent Hill. Zostają oni zamknięci w miejscowości odciętej od świata, z dala od cywilizacji, od pomocy. Sytuacja zmusza ich do walki z nieznanym im dotychczas złem, zarówno tym materialnym, jak i eterycznym. Książka nie daje nam czasu na nudę. Akcja przez czterysta stron wre czym prędzej do zakończenia. Zauważa się tu dość wolny początek, dynamiczne serce powieści, po czym następuje powtórne zwolnienie, aby dopiąć wszystko do ostatniego guzika. Jestem zadowolony z powieści, czas pokaże, czy tylko książka, czy cały dorobek Jamesa Herberta jest wart uwagi wyjadacza grozy.
Książkę przeczytałem połowicznie do poduszki (klimat), połowicznie w autobusie (oszczędność czasu).
(Szkoda, że nie w wannie...)
Tak całkiem na marginesie... nie wiem, czy to dziwny pomysł autora, czy wina tłumacza, ale większa połowa postaci pojawiających się w książce jest określana jako BUŃCZUCZNA, albo tłumacz miał słaby zakres słownictwa... ubóstwia to słowo... albo autor użył słowa, którego inaczej przetłumaczyć się nie da... nie wiem, mimo wszystko słowo to wbija się do czaszki do tego stopnia, że już chyba nigdy nie użyję słów: zuchwały, pewny siebie, zawadiacki...
Misza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz