poniedziałek, 9 sierpnia 2021

Katedra Marii Panny w Paryżu - Victor Hugo


Kroniki klasyki 


Victor Marie Hugo (czyt. Igo) żyjący w latach 1802 - 1885 był francuskim pisarzem, poetą, dramaturgiem i politykiem. Uznany za czołowego przedstawiciela romantyzmu francuskiego. Do jego najważniejszych dzieł można zaliczyć powieść Nędznicy, Katedrę Marii Panny w Paryżu, której dziś mowa, dramat Hernani oraz epopeje Legenda wieków. Victor Hugo oprócz działalności pisarskiej charakteryzował się sporą ingerencją w politykę i wydarzenia tamtym czasów. Wspierał on rewolucję lipcową (1830) i lutową (1848). Z powodu przekonań politycznych przebywał na wygnaniu przez 19 lat. Po upadku Napoleona III, a zarazem II Cesarstwa Francuskiego zasiadał w Senacie III Republiki. Jego dzieła zostały wpisane do indeksu ksiąg zakazanych: Katedra Marii Panny w Paryżu (1834), a Nędznicy (1864).




Oglądał ktoś Dzwonnika z Notre Dame? Katedra Marii Panny? Eche tak dobrze myślicie! Dzwonnik był animacją Disneya nagraną na kanwie powieści Victora Hugo! 

I wiecie co? Zniszczę Wam dzieciństwo!

Heh! Quasimodo był głuchy. 

Tak, nie inaczej, skaczący po dachach garbaty śpiewak z Notre Dame był głuchy, ale potrafił mówić, gdyż ogłuchł on przez swoją pracę, tj. był dzwonnikiem. Porozumiewał się z innymi ludźmi systemem gestów czymś na kształt języka migowego. Czasem widząc intencje drugiej osoby mówił do niej, lecz nie był w stanie usłyszeć odpowiedzi. Więc pocieszę Was... w teorii mógł też śpiewać. 

Bezspoilerowo

Szczerze! Katedra Marii Panny zaskoczyła mnie swoją fabułą. Nie jest ona tak oklepana, jak w ekranizacji Disneya. Jest znacznie mroczniejsza, co mi się bardzo podoba, a zarazem nie dziwi mnie fakt, iż została wpisana w indeks ksiąg zakazanych. Pojawiają się tu morderstwa, gwałty, alchemia. Powieść jest obrazoburcza, gdyż przestawia duchowieństwo z złym świetle. Wręcz jako zaprzeczenie wszelkich cnót jakimi powinna się cechować osoba kościelna. Powieść posiada.. nazwę je... inhibitorami fabularnymi, które niszczą trochę ciągłość zabawę i poziom imersji. Przynajmniej w moim przypadku. Ale! O co mi chodzi?! Na szczęście elementy te pojawiają się na początku powieści, co powoduje, że brniemy w gęstej smole próbując się zaciekawić fabułą. Ale! O co mi chodzi?! Chodzi mi mianowicie o BARDZO obszerne opisy np. Katedry, Paryża i jego dzielnic, uczelni paryskich. Tworzą one osobne rozdziały i przeplatane są z fabularnymi rozdziałami. Patrząc na to, że początek książki, nie oferuje zbyt wiele i jest sporo niezrozumiałych wątków to tak jak mówiłem... smoła. Choć całokształt mnie zaskoczył pozytywnie. Ostatnio czytam sporo klasyków i znajduję w tym sporą przyjemność mogąc odkrywać źródła inspiracji współczesnych twórców oraz unikalne historie. Tak też było w tym przypadku polecam przekonać się na własnej skórze!

Nieco ze spoilerami
 
Kto oglądał bajkę kojarzy tego złego sędziego, co uczył Quasimodo i chciał ukatrupić Esmeraldę. A co jak Wam powiem, że on był księdzem? Heh tak.. mało tego! Zakochany w Esmeraldzie pod postacią zakapturzonego "upiora" poszedł z przystojnym kapitanem w miejscu jego schadzki z cyganką. Ukrył się i przyglądał się jak tamci dokonują stosunku, w trakcie którego z zazdrości dziabnął nożem Febusa (kapitana straży) i ostatecznie po wielu nieudanych zalotach doprowadził do powieszenia Esmeraldy.

 Tak ona umiera.

 Ale przed tym ma jeszcze zwieńczenie wątku pustelnicy, która wiecznie pluła na cyganów, gdyż oni kiedyś ukradli jej dziecko i są całym złem tego świata, a... ona prosząc Boga o zwrócenie córki w ramach ascezy zamurowała się w piwnicy z jednym oknem przez, które wierni dostarczali jej w ramach jałmużny środki pierwszej potrzeby. 

Dość osobliwe...
Ale każdy walczy z przeciwnościami losu inaczej.
Jedni próbują rozwiązać dylemat.
 Drudzy zamykają się w piwnicy.

Wątek kończy się tuż przed powieszeniem cyganki. Okazuje się, że pustelnica, niegdyś była  ulicznicą i zaszła w ciążę z cyganem. I nie domyślicie się! Okazało się, że Esmeralda jest jej córką, toteż oświecona kobieta próbowała ukryć cygankę w swojej dziupli przez ludźmi archidiakona. Lecz bezskutecznie!

 Inną sprawą jest też Quasimodo, który w książce pojawia się ledwie parę razy. Gro książki obraca się wokół Klaudiusza Frollo wspomnianego archidiakona i jego obsesji na punkcie alchemii (pojawia się wzmianka Nikolasie Flamelu, kto czytał Harry'go Pottera ten wie)  i cyganki.  Wracając do dzwonnika to był on garbatym, ślepym na jedno oko mężczyzną. Mało tego! Przez swoją pracę ponadto ogłuchł, lecz nauczył się czegoś w rodzaju pierwotnego języka migowego. Potrafił też oceniać z ruchu ust i mimiki co mniej więcej mówi nadawca wiadomości. Często jednostronnie komunikował się z drugą osobą za pomocą mowy, robił to niezdarnie, lecz nie zapomniał mowy. Znacie bardziej tragiczną postać?

W książce pojawia się również artysta, który zmuszony jest poślubić Esmeraldę, lecz on przez całą książkę snuje się po Paryżu i zazwyczaj spotyka Klaudiusza Frollo i spowiada mu się z tego co się dzieje w mieście. 

Aaaa! Ten piękny strażnik, rycerzyk w lśniącej zbroi po zamachu na jego życie, gdy dostaje nożem w plery od księdza ucieka do swojej dawnej kochanki i olewa sprawę Esmeraldy, która wzdycha za każdym razem jak o nim pomyśli. 

A więc mamy tragiczną miłość Esmeraldy do Febusa, Klaudiusza Frollo do Esmeraldy i po czasie, i paru wydarzeniach Quasimodo do Esmeraldy. EASY! Koniec końców tak jak w filmie rozsierdzony Quasimodo widząc śmierć Esmeraldy zrzuca Klaudiusza z Katedry. Po obławie, nie udaje się znaleźć dzwonnika, lecz po latach na cmentarzu ktoś odkrywa dwa szkielety wtulone w siebie. Jeden z nich jest mocno zdeformowany, a drugi jest kobiecy. 

Nie ma ani jednej pioseneczki. Dzwonnik jest głuchy. Ksiądz jest zły. Febus to fallusem. Artysta snuje się i filozofuje. Esmeralda wierzy w prawdziwą miłość, lecz miłość zatrzymała się w sąsiednim zamtuzie... Cóż... 

Polecam serdecznie. 

Misza    
 


 

niedziela, 8 sierpnia 2021

Drzewo deszczowe, Albicja saman (Albizia saman)

 



Albicja saman (bobowate) to gatunek drzew zasiedlających tropikalne rejony Afryki. Posiadają one rozłożyste korony o sporych walorach estetycznych. Dają one sporo cienia, toteż chętnie sadzi się je na plantacjach kakaowca i kawy, parkach oraz alejach. Nie należą one do najwyższych drzew  świata, gdyż dorastają maksymalnie do 25 m. Dodatkowych ich atutem są słodkie owoce, które przeznaczane są jako pasza dla zwierząt. Drzewo to w klimacie wilgotnym rośnie bardzo intensywnie, korona rośnie nierównomiernie, co często skutkuje upadkiem drzewa. W klimacie suchym gatunek ten rośnie regularnie.


Czemu drzewo deszczowe? 

U tych drzew można zaobserwować osobliwe zjawisko. Stojąc pod nim może nam się przydarzyć opad przypominający spadające krople deszczu mimo bezchmurnej pogody.

Jak do tego dochodzi? Czy to woda?
Ciecz spadająca z drzewa to wyciekający sok. Owady z rodziny cykad nakłuwają  gałęzie drzewa, co skutkuje intensywnym wydzielaniem soku, który spada w postaci "deszczu". 


czwartek, 26 lipca 2018

Wojna Światów - H.G. Wells


Parę słów o... 

O czym dziś marzy ówczesna nauka? 

Zbadanie wnętrza ziemi? Przeczesanie najgłębszych zakamarków oceanów? Podróżowanie w czasie? Napęd pozwalający podróżować między galaktykami? Teleport?

Zapewne wizja przyszłości rodem z "Gwiezdnych Wojen" jest mokrym snem niejednego nerda, ale my dzisiaj nie o tym... Aby przejść dalej pozwolę sobie cofnąć się o około 150 lat. Niestety nie uda nam się obejrzeć ulubionego programu w TV, nie dodamy do znajomych sąsiadki zza rogu na portalu społecznościowym, nie wyślemy nowego mema na grupową konwersację...
W OGÓLE... CO TO u licha MEM?   

Mamy za to telefraf, gazety, pociągi, za jakiś czas pojawią się telefony stacjonarne, lodówki i samochody, więc świat będzie wyglądać dla nas trochę bardziej znajomo. 
Jednak pamiętajmy, że tych cudów jeszcze nie wymyśliliśmy, zamiast lodówek mamy spiżarnie, komunikację zapewnia nam poczta i okazjonalnie telegraf, a transport to niestety jeszcze wozy konne i z rzadka pociągi. Takie są nasze realia. Od teraz nie zadzwonisz po policję, jak złodziej wybije Ci szybę, a także trudno będzie Ci się ewakuować podczas powodzi.






A co gdyby Ziemię spotkała inwazja Marsjan?



Byłem pod wielkim wrażeniem jakie wywarła na mnie ta książka. Klimat jaki panował zachęcał mnie do ciągłego brnięcia w pędzącą fabułę. Narrator okazał się osobą, która na własne oczy śledziła wydarzenia, które wydarzyły się w Anglii w okolicach roku 1894. Powoliło mi to wczuć się i śledzić akcję oczyma bohatera. Pewnego dnia astronomowie zauważają dziwne zjawiska na powierchni Marsa, po pewnym czasie na ziemię spadają tajemnicze obiekty, początkowo zainteresowani ludzie uważają je za ciekawą atrakcję turystyczną, lecz nie wiedzą, że w ich środku czycha uśpiona zgroza. 

Panuje popłoch, umierają ludzie, jednakże mało kto ma dostęp do wiarygodnych informacji. Ludzie pakują swoje dobytki i uciekają nie widząc gdzie i przed czym. Część niedowiarków pozostaje w swoich domach. Chodzą pogłoski, że Francja zaatakowała Anglię. Wiadomość tą uwiarygodnia fakt, iż migrujący ludzie napotykają oddziały wojska pędące w stronę ogniska zdarzeń. Najeźdźcy nie ułatwiają ludziom dostępu do informacji oraz szybkiej drogi ewakuacji, niszczą oni sieci telegraficzne, mosty i torowiska. Panuje jeden wielki chaos. Dochodzi do wojny pomiędzy dwoma światami.

Jestem zachwycony dziełem Wellsa, by napisać ową powieść musiał on mieć spory zasób wiedzy, jak również bogatą wyobraźnię. Znałem go o wiele wcześniej, gdyż jego książki doczekały się wielu adaptacji filmowych, lecz jego powieści nie są zbyt popularne w Naszym kraju. W książce pojawia się wiele emelentów, jakie  my dobrze znamy, a nie zostały jeszcze wymyślone. Samo wyobrażenie kosmitów/Marsjan dla nas jest oczywiste, ale nie było ono takie pod koniec XIX wieku, gdy została opublikowana powieść. 

Porównując film do oryginału, zachowuje on wiele wspólnych elementów i wątku, machiny kosmitów są przekształcone na modłę naszych czasów, jednakże w dobie telewizji i telefonów komórkowych oraz samochodów, czy samolotów niszczy atmosferę tajemniczości, niewiedzy i zaszczucia. W książce klimat był namacalny, wylewał się wręcz ze stron. Powieść ukazywała przepaść technologiczną między ludźmi, a Marsjanami, porównywała tą sytuację do człowieka i mrówek, które uciekają w popłochu przed o wiele bardziej rozwiniętym gatunkiem, tylko że w tym przypadku człowiekiem był Marsjanin. 

Zachęcam do lektury. 

Misza


sobota, 3 lutego 2018

Osadnicy: Narodziny Imperium

Czy ktoś dziś jeszcze pamięta kultową strategię od BlueByte opowiadającą o losach małych grubiutkich ludków próbujących wznieść swoje imperia ponad resztę? O kolorowej grafice i o dużej wolności w procesie planowania i budowania? O pierwszych samodzielnych podbojach?
Graliście może w The Settlers I-VII?





Ilekroć wspominam o tej grze, jest ona mylona,  jak przypuszczam z bardziej znaną grą Osadnicy z Catanu, choć muszę się przyznać... nie grałem w nią jeszcze, mimo że witryny internetowych sklepów planszówkowych krzyczą na mnie z pierwszych stron przeglądarki.


Z czym to się je i ile jest Osadników w Osadnikach?

Gdy mamy do czyniania z adaptacją, lub próbą skopiowania treści na inny nośnik - "tutaj" czytaj planszę - zazwyczaj porównujemy do z oryginałem. Nie zawsze udaje się przenieść treść 1:1, nie zawsze chcemy przenosić jota w jotę tego samego. Rzućmy na blat port z PC na konsole, pierwszym co się nam rzuca to sterowanie, owszem można do konsoli podpiąć klawierkę, a na bogów... kto tak robi? Toteż sterowanie musi być dostosowane do pada, czyli według mnie mocno ograniczone, gra powinna mieć uproszcozny interface... bo nie ma myszki... i grafika... cóż, na PC łatwo zmienić złom-kartę na GTX 1050 Ti... konsole są w tym nieco oganiczone, ale dzięki temu, optymalizacja gry zyskuje, każda konsola ma te mase parametry (z tej samej serii i generacji)....

Mniejsza... Ile jest Settlersów w planszówkowych Osadnikach? Szczerze? Całkiem sporo. Patrząc na stylistykę części VII, przymykając prawe oko przez cześci V-VI, a wywalając gały na III i IV, otrzymujemy tych samych śmiesznych grubasków, którzy próbują rozkręcić swoją nację w drodze do dominacji. W grze posługujemy się żetonami oraz karta. O ile żetony to schludnie wyciosane kawałki drewna (+ za trwały i estatycznie wyglądający materiał), to karty oddają klimat części III i IV, są przede wszystkim przemyślane, nierzadko widzimy ukrytego w krzakach złodzieja, trzymając kartę karawany, albo nieudolnie przebranego za gejszę barbarzyńskiego szpiega. Widać, że autorzy kart byli kreatywni, mieli również lekką dozę humoru, pomijając wcześniejsze smaczki niektóre budynki np. wielkie bóstwo barbarzyńców wygląda jak połaczenie wujka Stalina z Buddą, takie jest przynajmniej moje wrażenie. 



Jak można się domyślić "port" gry komputerowej na planszę będzie... strategią ekonomiczną.... Także mamy tu wcześniej wspomniane karty i żetony, żetony symbolizują zasoby takie jak: drewno, kamień, jedzenie, pracowników... karty zaś ilustrują nam budynki możliwe do zbudowania. Cala zabawa tkwi w odpowiednim zarządaniu zasobami tak, aby dzięki produkcji i dostępnym akcjom sdobywać kolejne surowce i karty tym samym rozbudowując swoje imperium. Gra dzieli sie na 5 tur, na początku myślałem, że to mało... pierwsza tura jest bardzo krótka, ale im dalej w las tym tury przeradzają się w monstrualne batalie, zaczyna się burzenie budynków przeciwnika, płacz, burzenie swoich podrżednych budynków w celu budowania lepszych "frakcyjnych". A propos frakcji w grze dostepne są 4 frakcje (Egipt, Rzym, Azja... i niewiedzieć czemu Barbarzyńscy), dodatki umozliwiają gre 2 dodatkowymi frakcjami - Aztekami (dodatkowa mechanika, świątyń) i Atlantydami (mechanika technologii oraz otwartych prodykcji), są jeszcze dodatki z dodatkowymi kartami, ale niestety ich nie posiadam i pozwólcie, że nie wypowiem się na ich temat. 

Reasumując jest to dobra gra dla 1-6 osób, tak jest tryb "forever alone", ale nie byłem jeszcze tak zdespe... tzn nie miałem jeszcze okazji go wypróbować... a... gra w 6 osób jest o tyle zła, że w pewnym momencie może nam zabraknąć żetonów... ba... do tego gra ciągnie się niemiłosiernie długo, czas rośnie w sposób wykładniczy, z godzinki miłego grania robią się 4 godzinki męki, bo klu tej gry to szybkie akcja, każdy robi jedną akcję i tak aż do passu, wszyscy spasują nowa runda, wygrywa ten, kto zdobędzie więcej punktów za akcje i budynki. Proste? No pewnie. Połączenie mechaniki i wizualnej satysfakcji daje nam świętną zabawę w gronie znajomych, lub singleplayerze. Osadnicy nie są również jednostrzałowcem, kolejne partyjki są równie pasjonujące, jak ta pierwsza. Szczerze polecam na wolne wieczory z planszówką, jako zmiennik na dłuższym posiedzeniu, lub gra na mini turniej. 

Misza


środa, 3 maja 2017

Opowieści starego antykwariusza - M. R. James

Loża grozy


Autor zbioru opowiadań może być wam nieznany, mimo iż w Anglii zalicza się go do klasyków i porównuje z J.R.R. Tolkienem (Władca Pierścieni), C.S. Lewisem (Narnia), Lewisem Carrolem (Alicja w Krainie Czarów). Niektórzy krytycy zaś uważają go za drugiego po Lovecraft'cie.





Na wstępie chciałbym Wam go przedstawić. Montague Rhodes James, czy też M.R. James jak sam wolał być nazywany urodził się w Anglii w 1862 w hrabstwie Suffolk, bogatej w klimatyczne widoki krainie dworków i rezydencji arystokracji brytyjskiej, gdzie nie dziwota umiejscowił większość ze swoich opowiadań. Był on synem duchownego, lecz nie czuł tego samego powołania co ojciec i postanowił kształcić swój umysł, zamiast piąć się drabiną do nieba w hierarchii duchowieństwa. Zaprowadziło go to do King's College, później Cambrige, gdzie pełnił funkcję rektora. Z zawodu był językoznawcą i biblistą zafascynowanym w legendach, biblijnej apokalipsie, oraz archeologii. Podczas swojej pracy na uczelniach zaczął klecić opowiastki z nutą grozy po to by rozerwać studentów, pobudzić ich do działania, zyskać ich szacunek. Opowieści te cieszyły się również powodzeniem podczas świątecznych zgromadzeń w klimatach kominkowej gawędy. Początkowo robił to z czystej fascynacji fantastyką, w efekcie przeniósł to na aspekt towarzyski, a finalnie na papier. Pod namową bliskich tworzył coraz to ciekawsze przepełnione tajemnicą i grozą historie. Jego dorobek nie jest pokaźny, gdyż liczy około 30 opowiadań, mimo to znalazły one swoje miejsce i uznanie czytelników. 




Mówiąc o twórczości M.R. Jamesa i wspominając o literaturze grozy nie mam na myśli typowego horroru, a opowieści do duchach (ghost stories). Nie możemy się tutaj spodziewać szybkiej akcji i brutalnego działania. Historie spisane przez Jamesa mają charakter suspensowy, jak możemy się domyśleć typowy dla obcowania z duchami. Autor przeraża nas naszą własną wyobraźnią, to jest największy atut książek grozy, w sposób utajony, Zwykły czytelnik podchodzi do lektury z nieświadomością tego, co zastanie w trakcie przyswajania treści. Chłonąc opisy krajobrazu, dworku, labiryntu z żywopłotu w ogrodzie przy odziedziczonej posesji, tracimy powagę sytuacji, czujność. Po to by tuż zza kotary wyłoniła się zniekształcona dłoń potwornego maszkarona, podczas pisania listu przez bohatera opowiadania. Wyrywa włos z głowy i chowa się z powrotem zza kotarę niezauważony, po to by otworzyć z donośnym skrzypieniem drzwi łazienki, gdy tylko nasz bohater uda się na nocną przechadzkę za potrzebą. Wydaje się nam, że to nic wielkiego, nie jest to UFO, GMO, ani nie są to ZOMBIE, mimo to każdy z nas podświadomie wie, że gdy przeciąg, albo innych dziw natury otworzy nam drzwi łazienki, garderoby, szafy, tuż przed naszym nosem to nie pomyślimy w pierwszej kolejności o ZOMBIE, bo niby skąd one w szafie, GMO, bo w sumie nic poza zatęchła kanapką sprzed roku w naszej szafie nie żyje, a kosmici przecież woleli by wejść frontowymi drzwiami. Pomimo upływu czasu opowieści o duchach zdają egzamin, są nieśmiertelne, obcowanie człowieka z bytami nadprzyrodzonymi było z nami od zarania dziejów i pewnie pozostanie aż do końca.




Szczerze mówiąc trudno mi było niekiedy przejść przez opisy krajobrazów Wielkiej Brytanii. Nie było tu pojawiających się w 70% prozy Lovecrafta wzmianek o dwuspadowych dachach z czasów pierwszych pionierów, a pojawiały się obrazy z ekranizacji książek Agathy Christie (Panna Marple), Tajemniczego Ogrodu, czy serialu sci-fi Doctor Who  itp... Krajobraz wzgórz poprzecinanych kamiennymi zagrodami, mglista, pochmurna, deszczowa pogoda, powodują u mnie melancholię i senność, ale bądź co bądź nadaje te nieco tajemniczości. Buduje to świetny klimat do obcowania ze zjawiskami nadprzyrodzonymi wyłaniającymi się z gęstej londyńskiej mgły (dobra... smogu...), ale w niektórych przypadkach działało to zniechęcająco, szczególnie gdy stajesz przed wyzwaniem przeczytanie czterech stron zbitego czystego opisu ogrodu, nie jestem fanem szczegółowych opisów, wolę zostawić sobie nieco miejsca na własną wyobraźnię, za to jestem kontent, iż monstra i zjawy pojawiające się w opowiadaniach nie są doszczętnie opisane, dzięki temu każdy z nas widzi innego potwora, wyobraźnia człowieka pracuje, co nie ma miejsca podczas oglądania filmu, to wielki plus, gdy jedyne co nas ogranicza to nasza wyobraźnia, dlatego lubię przeczytać książkę, potem obejrzeć film na jej podstawie, a potem porozmawiać z kimś o tym filmie i książce, to ciekawy eksperyment, ponieważ uświadamia nam jak bardzo jesteśmy inni, w dobrej myśli, bo kreatywni.




Historie przedstawione w opowiadaniach bazowane są często na miejscowych mitach i przesądach, maszkarony są oryginalne, a opowiadania budowane na fundamentach historycznych, jak wzmianki o zakonie templariuszy,  czy starych ruinach opactwa dają nam szanse wczucia się w klimat opowiadania, nie mówiąc o tym, że większość miejsc, które spotkamy podczas lektury istnieje na prawdę w rodzinnym regionie autora, wspomnianym hrabstwie Suffolk. Zachęcam wszystkich zarówno do zapoznania się ze spuścizną M.R. Jamesa, oraz obejrzenia drzeworytów, grafik związanych z jego opowiadaniami, gdyż groza wywołująca strach przed spotkaniem z owymi scenami jest wręcz namacalna.

Misza



wtorek, 2 maja 2017

Duchy ze Sleath - James Herbert

Loża grozy

Parę słów o...


Książkę tę znalazłem przypadkiem w jednej z wrocławskich bibliotek. Nie znając autora, oprócz skojarzenia z Frankiem Herbertem, autorem Diuny - uniwersum sci-fi, wziąłem  książkę w ciemno. Jak to mam w zwyczaju nie czytałem także opisu zamieszczonego na tylnej okładce. Nie jest to może szczególnie ważne, ale dodatkowym atutem były brązowiejące kartki oraz zapach etylowaniliny.


Jak czuje się matka, która wracając z pogrzebu syna napotyka go oczekującego w domu?




Książka opowiada o David'zie Ashu'u badaczu zjawisk nadprzyrodzonych. Wezwany przez pastora wyrusza do już dawno zapomnianej przez świat miejscowości Sleath. Na miejscu poznaje Grace Lockwood córkę pastora, która przez resztę książki będzie podążać za nim jak dobry duch pomagając poznać genezę miejscowych osobliwości. Sleath ma swoje swoją historię i swoje tajemnice.

Ash jest herosem. Nie jest wszechwiedzący.  Sprawia wrażenie westernowego cowboya swoim cynizmem i twardością, które po przyjeździe do Sleath zostaną poddane próbie. Kolorytu nadaje mu sceptyczne podejście co do zjawisk paranormalnych. Ash przez swoją dotychczasową pracę w instytucie zdemaskował wiele oszust mających na celu przynieść rozgłos, czy próbujących upokorzyć badaczy zjawisk paranormalnych w oczach publiki. Jednakże, nie tylko mieszkańcy sennego miasteczka trzymają swoje sekrety tuż przy sercu. Nie można uciekać wiecznie... Dawid przyjeżdżając do Sleath będzie zmuszony by stanąć twarzą w twarz z dręczącą go przeszłością. 

Wraz z biegiem stron akcja nie zwalnia, wręcz przeciwnie przyśpiesza do zawrotnych prędkości. Morderstwa przybierają na ilości. Z dawno zamkniętej szkoły słuchać groteskowy hymn wyśpiewywany przez dzieci. Skrzypienie starego koła młyńskiego przypomina jęk torturowanego mężczyzny. Udręczone dusze budzą się ze snu. Wychodzą na jaw skrywane przez dziesiątki lat bluźnierstwa. Lokalnego pastora trawi pogłębiająca się choroba. Atmosfera, tak jak mgła gęstnieje wokół z pozoru niewinnej mieścinki.

Napięcie towarzyszące bohaterom powieści przypomina mi poniekąd tą z serii Silent Hill. Zostają oni zamknięci w miejscowości odciętej od świata, z dala od cywilizacji, od pomocy. Sytuacja zmusza ich do walki z nieznanym im dotychczas złem, zarówno tym materialnym, jak i eterycznym. Książka nie daje nam czasu na nudę. Akcja przez czterysta stron wre czym prędzej do zakończenia. Zauważa się tu dość wolny początek, dynamiczne serce powieści, po czym następuje powtórne zwolnienie, aby dopiąć wszystko do ostatniego guzika. Jestem zadowolony z powieści, czas pokaże, czy tylko książka, czy cały dorobek Jamesa Herberta jest wart uwagi wyjadacza grozy.  

Książkę przeczytałem połowicznie do poduszki (klimat), połowicznie w autobusie (oszczędność czasu).  


(Szkoda, że nie w wannie...)  

Tak całkiem na marginesie... nie wiem, czy to dziwny pomysł autora, czy wina tłumacza, ale większa połowa postaci pojawiających się w książce jest określana jako BUŃCZUCZNA, albo tłumacz miał słaby zakres słownictwa... ubóstwia to słowo... albo autor użył słowa, którego inaczej przetłumaczyć się nie da... nie wiem, mimo wszystko słowo to wbija się do czaszki do tego stopnia, że już chyba nigdy nie użyję słów: zuchwały, pewny siebie, zawadiacki...

Misza





sobota, 10 grudnia 2016

Nawałnica Światła - Nate Kenyon


Parę słów o...







Gdy widzimy książki z okładką przedstawiającą znaną grę przez głowę przelatują nam myśli typu: „Skok na kasę”, „Żenada”, „Pewnie jakieś barachło”.  Jednak dość często kryją one przygody, które przykuwają naszą uwagę na liczne godziny, oraz mają to głębsze dno. Tytuły te zazwyczaj pisane są przez doświadczonych pisarzy z licznymi dowodami uznania.  Nie mówię, że wszystkie takowe książki to perełki, lecz między innymi po to powstał ten blog, żeby pokazać to, co jest warte waszej uwagi i za co nie warto się brać. Posiadam w swojej domowej biblioteczce, parę książek tego typu i z zapałem będę je wam przedstawiał.
Nawałnica Światła opowiada o wydarzeniach dziejących się między trzecią częścią Diablo, a dodatkiem Reaper of Souls. Po pokonaniu Diablo Czarny Kamień Dusz zostaje ukryty w Niebiosach. Pod nieobecność  Maltaela Tyrael zostaje obwołany strażnikiem „Mądrości”, otrzymuje atrybut Mądrości -Chalad'ara- kielich przeznaczony dla archaniołów, którego niegdyś Maltael używał do spoglądania w przyszłość i głębszego pojmowania zaistniałych wydarzeń. Jednakże użycie go przez człowieka może mieć skutek śmiertelny, a jak wiadomo Tyrael sprzeciwiając się Imperiusowi odrzucił skrzydła i niebiańską zbroję na rzecz śmiertelnego ciała, by chronić Sanktuarium przed powracającym złem.
Po bitwie z siłami Piekła niebiosa zostają odbudowane, lecz Tyrael zauważa zmianę. Ktoś, lub coś sączy zło i plugawi Niebiosa. Jego podejrzenia padają na Czarny Kamień Dusz, lecz Anioły są odmiennego zdania, oskarżają ludzi o powrót Diablo i zniszczenia, jakie wyrządził w niebiosach, które omal nie przestały istnieć.
Nate Keyon pokazuję nam nie tylko suchą fabułę, lecz rozszerza postacie o ludzkie podejście do otaczającej je rzeczywistości, czyli robi to, czego w grze nie było, dzięki czemu nie są one już płaskie. Opowieść ukazuje nam, iż nawet Anioły nie są idealne popełniają błędy ,a nawet potrafią zaprzedać się złu. Z jednej strony widzimy obraz nieśmiertelnych Aniołów przeświadczonych o swojej nieskazitelności, a z drugiej Tyraela, który niegdyś był Archaniołem, dziś jest jedynie śmiertelnikiem borykającym się z tym co ludzkie: bólem, strachem, uczuciami, których nigdy nie doświadczył. Wszystko jest dla niego przytłaczające, pomimo ciężaru pozostaje on trzeźwy na otaczający go świat, dzięki temu zauważa mrok przenikający do Niebios.
Książkę tę polecam zarówno koneserom tego uniwersum, jak i niedzielnym graczom. Osoby nie zaznajomione z uniwersum mogą mieć problem z odnalezieniem się i wczuciem w fabułę, mimo to zachęcam do zaznajomienia się z tytułem, któż wie, może książka będzie podstawą do zagrania w grę? Osobiście na początku czytania nie wiedziałem, gdzie jestem, jeśli chodzi o czas wydarzeń, ale w sumie mój ból, że nie czytam tych wprowadzeń z tyłu książki, bo gdy je przeczytam książka wydaje mi się zbyt oczywista i zniechęcam się do jej czytania, okładam na półkę i sięgam do niej po połowie roku, o ile zapomniałem już co przeczytałem we wprowadzeniu. Wracając do tego co chciałem napisać, książka wciągnęła mnie po pięćdziesięciu stronach, gdy powoli ogarniałem co, gdzie i jak, i nie znużyła aż do końca. Początek może się dłużyć, lecz nie ma się co zniechęć, gdyż po nim jesteśmy wrzuceni w akcje, knowania i tajemnice.
Jeszcze raz szczerze polecam, tytuł „must have” dla miłośników uniwersum. Dobry nabytek na półkę i do przeczytania.


Misza